— To też kawał czasu. Pochodzę z Nowego Sącza, ale całe życie zawodowe związałam z Krakowem i...
Antarktyką.
— Co Panią ciągnie w te zimne rejony?
— Jestem biologiem, lichenologiem, polarnikiem. Kieruję zakładem Badań i Dokumentacji Polarnej w Instytucie Botaniki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Odbyłam liczne wyprawy na Arktykę i
Antarktykę. Na
Antarktyce spędziłam sześć sezonów letnich i dwie długie zimy, w ostatnich latach sześć razy witałam nowy rok wśród pingwinów.
— Przekonuje Pani, że nawet w lodowej przestrzeni
Antarktyki jest miejsce na Kraków?
— Są tam lodowce: jedna kopuła lodowa nazywa się Kraków, druga Warszawa. Jest bardzo dużo polskich nazw na Wyspie Króla Jerzego, w rejonie Zatoki Admiralicji pracują głównie Polacy, jest tam nasza stacja im. Arctowskiego i z jej okien można zobaczyć przepiękną górę Wawel, która tkwi w lodowcu Dzwon Zygmunta. Dużo skałek nosi nazwy związane z Krakowem.
NKJP: Gazeta Krakowska, 2007