Pewne wyrazy sanskryckiego pochodzenia zadomowiły się już w naszym języku do tego stopnia, że stały się wyrazami polskimi. Nikomu nie przyjdzie do głowy wymawiać „Buddha” — po polsku mówimy „Budda”. U początków indologii polskiej transkrybowano wszystkie wyrazy sanskryckie zgodnie z fonetyką polską, traktując sanskryt jako język martwy, jak łacinę czy grekę. Problem w tym, że sanskryt nie jest tak do końca martwy. Nie chodzi tu o tych kilkuset braminów, którzy w każdym spisie powszechnym podają uporczywie sanskryt jako swój język rodzimy, lecz o żywą, nieprzerwaną od dwóch tysięcy lat tradycję dokładnego przekazu wymowy sanskryckiej, opisanej w starożytności naukowo i szczegółowo przez Paniniego. Nie mamy tu do czynienia z tzw. restytutą, jak w przypadku łaciny i greki. Po prostu wiemy dokładnie, jak sanskryt brzmi, brzmiał i brzmieć będzie. Stąd pokusa
Pełna treść tej i 427 pozostałych reguł dostępna w abonamencie.